Aby rozwinąć i rozdzielić tę bogatą i ważką materię, aby jej użyć i nią się wspomóc, machina ich nie ma ani dość mocy ani dość gibkości.
opłata wstępna w leasingu finansowym - I ja i podobni mnie byli tylko chwilowymi jej namiestnikami; ale pan prawdziwy to ona: była nim i będzie.
Są bidulki szukające trochę pomocy, są dumne panny, szukające wrażeń i tajemnicy, łaknące podziemnego życia, które by ich nie krępowało w „ich świecie”. W tym też sensie w nowoczesnym wielkie dziecko odnajduje to, co pierwotne. Pewnego razu zagościł tam rabbi Meir. Hej nie pomoże już nic płakanie, Już cię żegnamy, miłe kochanie, Już płakanie nie pomoże. Każde nowe pokolenie „se pose en sopposant”. Pojmował, że wszelkie rozumowe argumenty każą mu się radować, ale jednocześnie doznawał wrażenia, jakby cios ugodził go w samo serce.
— Panie — zawołał widząc to Tygellinus — pozwól mi odejść, bo gdy chcą wystawić na zgubę twą osobę, a przy tym zwą cię małodusznym cezarem, małodusznym poetą, podpalaczem i komediantem, uszy moje nie mogą znieść takich słów. Z tą niebłahą różnicą, że panna Celina musiała na życie zarabiać lekcjami prywatnymi i mogła się wydać tylko za folwarcznego rządcę, gdy jedynak notarialny, bogaty i podróżujący, posiadał podstawy finansowe, ażeby swój styl życia i bycia upodabniać do Oskara Wildea. Równocześnie z pluskiem wody rozległ się jej krzyk, krótki, przytłumiony falą, ostatni. Pani Misiewiczowa nieznacznie przeżegnała się. „Chcą się wydobyć z samych siebie i wyzbyć się w sobie człowieka: to istne szaleństwo. Był to profesor surowy, wymagający; dobrze wykładał, mówiono o nim, że omal nie został profesorem uniwersytetu; imponował nam przy tym nienagannym strojem, zawsze czystym kołnierzykiem i niewzruszoną flegmą.
Jest H i jest T. Jeden wiersz wystarczy zacytować: Ubogi z głazów ołtarz ich pośród olbrzymich stał menhirów, A śpiew ich smętny miał za wtór oceanowych łoskot wirów. Równie pokojowa jak bóstwa Zelmy były wojownicze, strzeże trzód tam, gdzie Fingal toczył boje, i zaludnia aniołami pokoju chmury, dotąd zamieszkałe przez mężobójcze widziadła. Posuwając się z wolna wzdłuż rowu, odkrył nareszcie swoją kolubrynę. I nagle błysnęły mu przed oczami frędzle cicit z czterech stron małego tałesu, który nosił pod ubraniem. Tatarów tylko srodze w czasie podjazdu gnębił i o lada co gniewem wybuchając, buzdyganem tak walił, że aż kości trzeszczały. Z piersi wyrwał mu się krzyk rozpaczy: „Boże, zawiodłeś mnie i ja się dałem zwieść”. — Jezusie To się przecie samo przez się rozumie Był to okrzyk na wskroś szczery i towarzyszyło mu spojrzenie pełne przekonania; nie mogło podlegać wątpliwości, że każda dziewczyna przy zdrowych zmysłach uważałaby się za najszczęśliwszą, gdyby młynarz się z nią ożenił. — W okolice Sierpca — Nie, one pochodzą z pod Wiłkomierza. Nie przyjedzie, bo nie chce spotkać się z Wokulskim, oto cały sekret… — mówiła nieco wzruszona prezesowa. Równie dziwne wrażenie robi podczas takiego obrzędu, jak pogrzeb, jaskrawość chustek na głowach dziewcząt.
Szedł samotnie i patrzał na pola olbrzymie, zasłane puchami śniegów, poznaczone gdzieniegdzie gruszami, to na jasne niebo, to w złotą tarczę słońca, i zdawało mu się, że to wszystko kołysze się zwolna, niby dzwon, i że to słońce bije w te czarne ściany lasów, niby we wręby spiżowe, i że jakieś słodkiedźwięki, podobne do chrzęstu zbóż dojrzewających, do szumu lasów w upały, do świegotania ptasząt w strzechach — ogarniają go, przepełniają mu mózg i duszę słodyczą wielką i kołyszą, i kołyszą coraz senniej, senniej… — Widzi mi się, że zamrę — myślał, nie mogąc sobie zdać sprawy z tego, co się w nim działo. Gdy ci mają o rannym Atrydzie staranie, Tymczasem się waleczni zbliżają Trojanie; Równie się biorą Grecy do Aresa sprawy. — Nie mam ani chleba, ani wody — powiedziała żona Izmaela. Z pagórka zobaczyłem między zielonym gąszczem łopianu szary ze starości kapelusz słomiany, przez wierzch którego widać było jasnopłową czuprynę, bo kapelusz nie miał dna. W tejże chwili widzę, jak przypada dwóch innych Kozaków, i nim jakie słówko wyrzec mogłem, już mi ręce powrozem skrępowano i w pole powleczono. Dopieroż pospolitacy, wpadłszy hurmem na obóz, wszystkich pomieszali. Czasami stado kuropatw podrywało się z cichym a przejmującym krzykiem, kołowało chwilę i zapadało w białej, srebrnawej mgle, wiszącej nad śniegami — to znowu zając sadził przez pola, przystawał, nasłuchiwał, stawiał słupka i pomykał dalej; to znowu jakaś bezkształtna, szara chmura płynęła przez przestrzenie i rzucała błękitnawy cień na śniegi; to jakiś głos suchy mrozu leciał nad ziemią i, rozbity w miliardy drgań, skrzył się w blaskach i mącił ten boski spokój nocy zimowej; to pomruk, podobny do westchnienia ciężkiego biegł od lasów, to szum głuchy i odległy — i była znowu cisza, martwota, pustka i wielka, słodka senność na ziemi. Ma on wszystkie cechy cyrkowego atlety, ale podniesione do takiej potęgi, że czynią z niego prawie karykaturę. — Ideałem nie, ale dzielnym człowiekiem. Paru nieszczęśników napisało sonety na cześć Fabia Conti. Wtedy go osądzisz. tanie sukienki z koronki
— Zaziębiłam się przy wyjściu z balu i obawiam się, czy nie dostałam kataru płuc.
W te nieliczne dni, kiedy zabierał żonę na obiad do restauracji, wystarczyło popatrzeć, jak zręcznie i z jaką atencją zdejmował z niej wierzchnie okrycie, z jaką znajomością rzeczy składał zamówienia i dawał się obsługiwać, jak starannie wygładzał rękawy Gilberty, nim pomógł jej włożyć żakiet — i można było zaraz poznać, że zanim się z nią ożenił, przez długi czas musiał być kochankiem innej. Degas, w zbiorze Zielone Mogilowce Otoczenie najbliższe, sprzęty mieszkalne, cztery ściany ponad wieloświatopoglądową głową poety jako wystarczająca i natrętnie wyłączna domena obserwacji Białoszewskiego: W mieszkaniu drży kolebka mej wizji — palenisko; ślizga się dym po łebkach, tają się żużle nisko — żagiew jest pustym czarem, rozwichrzona podnieta, parzy mnie głuchym żarem węgiel czarny poeta. W powieści Zygmunta Nowakowskiego Rubikon Warszawa 1935 rozdział czternasty nosi tytuł Dynamit. Małe mnie zaskakują; taki zaś jest już los, że skoro raz się człek potoczy w przepaść, mniejsza, kto go tam pchnął, leci i leci coraz głębiej: upadek staje się sam z siebie coraz szybszy i naglejszy. Kto przy niej dziś nie stanie, kto jej na ratunek nie pobieży, ten nie syn, ale pasierb, ten niegodzien jej miłości. Tymczasem księżna, chcąc sobie drogę skrócić i zaciekawić panny przyboczne, poczęła prosić jednego z zakonników, by opowiedział starodawną a straszną powieść o Walgierzu Wdałym, którą opowiadano jej już, chociaż niezbyt dokładnie, w Krakowie.